Night in the InCube Motel /Part VI/

NOC W MOTELU InCube 

część szósta

Photo "What`s next?" by Ewa Dudkiewicz, Poland 2015

 

 5:49 

Wyrwana ze snu nie zmrużyła już oczu. Na szczęście świt przyszedł niebawem! Wstała szybko, podeszła do okna rozsuwając ciężkie zasłony. Niebo było pogodne, chmury odeszły w zapomnienie, jak rozmowa minionych godzin. A może to był tylko zły sen? Miewała już takie realistyczne koszmary. 
Przed wyjazdem, postanowiła iść do łazienki i jeszcze raz wziąć ożywczy prysznic. Na wszelki wypadek, ponownie spojrzała na aparat telefoniczny, jakby upewniając się, że w nocy nie przyjął ludzkiej postaci. Wszystko wyglądało normalnie, poza nią, kiedy spojrzała w lustro. Brak odpoczynku odcisnął swoje znamię na zmęczonej twarzy. To cena, jaką płaci za swój wybór. 
- przede mną długie godziny jazdy… powinnam wziąć kilka oddechów porannego powietrza. 
Zanim przekręciła klucz w zamku i nacisnęła klamkę, wyjrzała jeszcze raz przez szybę na zewnątrz. Pusto. Duży, rozległy parking, kilkanaście samochodów, trochę drzew, ławek i dwa długie stoły z przybitą białą ceratą w czerwoną kratę. Bezszelestnie otworzyła drzwi i wychyliła głowę, przekręcając ją odrobinę w prawo i w lewo. Jest bezpiecznie. Pchnęła drzwi mocniej i wyszła na drewniany taras. Poczuła świeżość w powietrzu i wracające siły. Nieznacznie odczuwała jeszcze ból w prawej kostce. Przykucnęła, by rozsmarować przykro pulsujące miejsce i wtedy coś dostrzegła. Białą kopertę. Ktoś na pewno wsunął ją w szczelinę po drzwiami. W sekundzie pochwyciła ją i stanęła wyprostowana tracąc na moment równowagę. Musiała oprzeć się o framugę, aby przywrócić oddech do normalnego rytmu. Nerwowo rozejrzała się wokół, ale nadal cisza, nikt i nic poza nią nie zakłócał melodii budzącego się dnia. Poza nią i kopertą. Biel papieru stawała się nieznośnie bolesna. Wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i sięgnęła po niechciane znalezisko. Koperta nie była zaklejona, a w środku widniała kartka. Weszła do pokoju, zamknęła drzwi na klucz i usiadła przy biurku. Powoli, jakby brzydząc się zawartością, wyciągnęła zapisany świstek białego papieru. Wiadomość była krótka. Lakoniczna treść przeraziła ją nie mniej od ostrych, pochylonych w prawo liter. To kiedy ruszamy dalej? Czekam w samochodzie. 
Wyciszyła emocje. Wyrównała oddech. Sięgnęła po plecak leżący pod biurkiem i włożyła do jego małej przegródki kopertę z listem. Z pudełka wyciągnęła znajomy nóż myśliwski. Zabrała z pokoju wszystkie swoje rzeczy. Sprawdziła, czy zostawiła właściwy porządek i wyszła przed domek. Nadszedł czas odjazdu. Karoseria Forda lśniła w porannym słońcu. Z odległości kilkunastu metrów jego wnętrze wydawało się puste, ale nie była tego pewna. Zrobiła krok do przodu... 
---------------------------
... i w tym momencie, moi Drodzy Czytelnicy, ciąg dalszy zależy od Waszych pomysłów :)  napiszcie w kilku słowach, czy nieznajoma ma odjechać sama lub z kimś, uciekać czy zostać, a może macie ochotę na niespodziewany zwrot akcji w całkowicie innym kierunku? Zapraszam do dzielenia się komentarzami albo wysłania maila na adres e.dudkiewicz@gmail.com

Z najlepszymi życzeniami literackiej weny i Radosnych Świąt 
Ewa Dudkiewicz 

Night in the Incube Motel /part V/

NOC W MOTELU InCube 

część piąta

Photo "The Fatal Touch" by Ewa Dudkiewicz, Poland 2015

 

3:59 

Zrobiła to! Było o niebo lepiej, gdy bez strachu i wstydu uwalniała pierwotnego demona zagłady. Panowała nad życiem i śmiercią, nad światem, nad wszystkim! Napięcie, które towarzyszyło jej od momentu przyjazdu ulotniło się i miała teraz przed sobą dwie godziny snu, w którym mogła przeżywać minione chwile. Wsunięta pomiędzy warstwy świeżej i pachnącej pościeli czuła, jak pierwszy chłód zamienia się w błogie ciepło. Powoli zamknęła powieki i pozwoliła ciału rozkoszować się relaksującym uczuciem odprężenia. Wyobraziła siebie pośród delikatnych fal oceanu, jak unoszą ją i zabierają w nieznane. Jest ciepły, przyjemny poranek, ona płynie niesiona potęgą wody i wiatru. Tylko ten dźwięk telefonu nie pozwalał jej odpłynąć tak daleko, jak pragnęła. Telefonu. Dźwięk. Dzwoni telefon! Jeszcze nieprzytomna, wciąż w zamyśleniu, na granicy snu i jawy, po omacku sięgnęła po swoją komórkę. 
- Słucham? Cisza. Kto mówi? 
Nic…Przecież dzwoni telefon, słyszę…świadomość zaczęła rozjaśniać umysł. Telefon hotelowy…na stoliku…po drugiej stronie łóżka…odbierz! Przesunęła się na prawą stronę i sięgnęła po słuchawkę. Jej głos brzmiał zimno i obco. 
- Słucham? zapytała, powoli wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. 
- Pomyliłem się? 
- To zależy z kim chcesz rozmawiać o czwartej nad ranem!? 
- Wiem z kim. Pytam, czy się pomyliłem? 
Chciała coś odpowiedzieć, ale zabrakło jej słów. Głos w słuchawce na pewno należał do mężczyzny, nie rozpoznawała go jednak. Pierwsze zdziwienie zniknęło, pojawiła się odrobina złości i wahanie, odłożyć słuchawkę czy kontynuować. Postanowiła spróbować jeszcze raz. 
- Jest środek nocy. Dzwonisz do pokoju motelowego i budzisz mnie, aby zadać idiotyczne pytanie… 
- A więc nie pomyliłem się – chwila ciszy – to intrygujące... 
Postanowiła wykorzystać sytuację. 
- To gratuluję, a teraz życzę miłych snów i dobranoc. 
Już chciała odłożyć słuchawkę, kiedy znowu ten sam spokojny głos wypowiedział zdanie, które zabrało jej nie tylko resztki snu. Te zdanie odebrało jej oddech. 
- Też życzę spokojnych snów. Ty śpij, a ja będę czuwał. 
Spokój. Zachowaj spokój. To wariat, na pewno nieszkodliwy, ale zakończ wreszcie rozmowę! – krzyczała jej podświadomość. Z drugiej strony, ta ciekawość, ta głupia, naiwna ciekawość i szukanie ryzyka, więc sama prosi się o kłopoty…no ale przygoda…i takie tam…jeszcze chwilkę. 
- Słuchaj, może i jesteś trochę zabawny i odrobinę tajemniczy, jednak albo powiesz mi, o co chodzi, albo spieprzaj, ok? 
- Mamy czas. Mamy dużo czasu na opowieści. 
- Wydaje ci się – poczuła, jak przeszedł ją dreszcz – chcesz mnie przerazić? 
- Nie. Chcę zobaczyć co zrobisz dalej. 
Na te słowa, jej własne zamarły. Przeklęła w duchu. Właśnie skończyły się żarty. To groźny wariat. Przygodo żegnaj! Odłożyła słuchawkę na widełki, po czym podniosła i położyła obok aparatu. Poczuła, jak drży jej dłoń, a krew pulsuje w skroniach. Siedziała w ciemności na łóżku w motelu InCube, a zegar na nocnym stoliku powoli odmierzał czas...

Night in the InCube Motel /part IV/

NOC W MOTELU InCube 

część czwarta


Photo "The hunt is on" by Ewa Dudkiewicz, Poland 2016

 

2:30 

Noc była chłodna i cicha. Nieznajoma wolnym krokiem oddalała się od swojego miejsca noclegu. Oddychała spokojnie i rytmicznie rozglądając się w poszukiwaniu kamer lub pamiętliwych spojrzeń nieplanowanych świadków jej spaceru. Nim zbliżyła się do domku numer dwanaście, upewniła się, że wyeliminowała wszystkie możliwe zagrożenia. Dokładność, opanowanie i ostrożność gwarantowały jej wolność. Musiała zachowywać się tak, jak za pierwszym razem, w tamtym motelu, gdzie w ręku trzymała siekierę, a serce chciało uciec z jej piersi. Stare narzędzie zbrodni leżało na dnie jakiegoś jeziora. Na dzisiejsze polowanie wybrała nóż myśliwski. Z podpisu w księdze meldunkowej wywnioskowała, że kolejną ofiarą stanie się kobieta, więc miała nadzieję, że sięgnęła po odpowiednie narzędzie. 
Bez pośpiechu okrążyła domek. Z wyczuciem podważyła niedomknięte okno po lewej stronie od drzwi wejściowych. Chwilę później była już w środku. Wszystkie budynki miały ten sam układ pomieszczeń i nie powinna się była o nic potknąć. Na wszelki wypadek, stała nieruchomo przyzwyczajając oczy do ciemności. Kiedy zaczęła rozróżniać kontury, prawie bezszelestnie, krok za krokiem, ruszyła wzdłuż ścian w kierunku sypialni. 
Nie dostrzegła mrugających czerwonych diod ukrytych pod listwami przy framugach okien. Małe, czujne kamery obserwowały każdy jej ruch. Tak jak wcześniej w jej domku, tak i tu, śledziły rozwój akcji, przesyłając sygnał wizji na monitory, przed którymi siedział mężczyzna w ciemnych jeansach. W skupieniu wpatrywał się w ekran, pozwalając sobie na mały uśmiech tylko wtedy, gdy odwracał głowę i ukradkiem spoglądał na aparat telefoniczny.

Night in the InCube Motel /part III/

NOC W MOTELU InCube 

część trzecia

 
Photo "The Story of...", by Ewa Dudkiewicz, Poland 2015

 

1:48

Duszna muzyka stanowiąca idealne tło do rozpoczynającego się filmu na kanale InCube, oto co zobaczyła i usłyszała zastygając w bezruchu wpatrzona w ekran telewizora. Pojawiające się zarysy twarzy widzianych z boku, kobieta i trzech mężczyzn, a po chwili tytuł…Story of O…
- Kameleon sam tego nie zrobił - powoli wypowiedziała słowa, wręcz sylabizując całe zdanie. Nazwiska, kolejne twarze, sylwetki ciał i korony drzew mijane z perspektywy pędzącego samochodu. Atmosfera i ubiór aktorów typowy dla lat 70-tych. No tak, mały motelik i tani film klasy „B”, chociaż tytuł gdzieś błąkał się w jej myślach. To chyba była powieść, kontrowersyjna jak na swoje czasy…nie pamiętam. Poczuła dziwne uczucie, koktajl ciekawości, zmieszania i nieokreślonego niepokoju. Wtem powrócił chłód, ostry i nieprzyjemny. Przecież stoi na środku pokoju, tylko częściowo okryta ręcznikiem. Instynktownie poddała ciało odruchowi ucieczki. Zrobiła szybki obrót na pięcie, aby pobiec do łazienki, jednak zamiast znaleźć się w drugim pomieszczeniu, upadła na podłogę, potykając się o podwinięty dywanik przy łóżku. Cholera! Poczuła nieprzyjemnie pulsujący ból w kostce prawej nogi. Musiała rozcierać też obolałe kolano. Ręcznik leżał obok, przypominając raczej rzuconą niedbale szmatę.
- To jest chore - cedziła przez zęby rozglądając się wokół siebie - zamiast spać urządzam wygłupy w rytm krzyków telewizora.
Dopiero teraz, słysząc wyraźnie dobiegające z odbiornika odgłosy kobiety i towarzyszących jej mężczyzn, zrozumiała, że regulator ustawiony jest na maksymalną głośność.
- Sąsiedzi mają już mój pełny obraz, brawo! Gdzie jest pilot?!
Na szczęście dojrzała go niemal natychmiast tam, gdzie wcześniej go położyła - na nocnym stoliku przy łóżku. Z determinacją, zaciskając z bólu zęby, wstała i pokuśtykała w jego kierunku. Kiedy wyłączyła telewizor zapanowała potworna cisza. Siedziała naga na łóżku, trzymając pilot wycelowany w ciemny ekran. W jego odbiciu, zobaczyła tylko siebie na tle zasuniętych zasłon w oknach po przeciwległej stronie pokoju.
- uff - westchnęła - przynajmniej nie miałam widowni... Chociaż, nie była tego całkowicie pewna. Po chwili wahania, dodała - czas przygotować się do wyjścia.

Night in the InCube Motel /part II/

NOC W MOTELU InCube 

część druga

Photo "No comment" by Ewa Dudkiewicz, Poland 2015

 

  1:29 

Podobno prysznic wynalazł jakiś Niemiec w XIX wieku. Jego motto brzmiało „Nic lepszego nad wodę”. On miał rację, a ona uwielbiała stać z zamkniętymi oczami pod strugami wypływającej wody. To katharsis współczesnej epoki. Dobrze, zostaw kilka litrów innym gościom, skarciła się w myślach przekręcając gałkę i sięgając po ręcznik, który… no oczywiście, jak zwykle zapomniałam!

Nienawidziła tego momentu, kiedy rozgrzane ciało odczuwające jeszcze przyjemność kąpieli, musiała brutalnie traktować chłodnym powietrzem pokoju motelowego. Nie zastanawiając się dłużej, oplotła ramiona wokół piersi i bezwstydnie otworzyła drzwi łazienki. Kameleon chyba nie spanikuje, zaśmiała się serdecznie. Brrr, ale zimno. Gęsia skórka już zdążyła opanować przedramiona, powodując pierwsze drżenia. Podbiegła do łóżka, sięgnęła po ręczniki narzucając ten większy na siebie. Właśnie chciała zabrać jeszcze szlafrok i wrócić pośpiesznie do ciepłej łazienki, kiedy dostrzegła, że kameleon już jej nie pilnuje.

Night in the InCube Motel /part I/

NOC W MOTELU InCube 

część pierwsza


- jedziesz szukać przygody?
- nie, myślę, że ona sama mnie odnajdzie…

Photo "InCube Motel" by Ewa Dudkiewicz, Germany 2015

- Nic dziwnego. Diabeł dba o swoich. 
John Flanagan, Najeźdźcy

 

23:41 

Zjazd numer siedem. To ten! W strugach deszczu, nad którymi wycieraczki już dawno straciły panowanie, dostrzegła napis w ostatnim momencie, aby można było wykonać jakikolwiek manewr. Nie zmieniając biegu, tylko ściągając nogę z gazu, zerknęła we wsteczne lusterko swojego wysłużonego Mondeo, rocznik '93. Ruch kierownicą w prawo i auto posłusznie poddało się zmianie pasa. Po chwili, z mniejszą prędkością, opuściła autostradę wtapiając się w pejzaż ciemnej, deszczowej nocy. 
Podróż trwała już dwunasty tydzień, a przed nią jeszcze kolejne miesiące, gdy zza szyby samochodu będzie przyglądać się mijanym krajobrazom, ludziom, budynkom. Jednak to nie zielone pola czy perełki architektury skłoniły ją do spakowania ubrań do czarnej walizy i wyruszenia w drogę. Nie rozglądała się w poszukiwaniu piękna przyrody, zachodów słońca czy cieni rzucanych na szosę przez równo stojący szpaler drzew. Spoglądając we wsteczne lusterko sprawdzała, czy nie ściga ją policja, straż graniczna lub jakakolwiek armia stróżów prawa i mścicieli sprawiedliwości. Dała im powód. Sprowokowała, i teraz, już nie miała odwrotu. 

Nieznajoma doświadczała dziwnego uczucia podróży poza czasem i przestrzenią. Przygody wykraczającej daleko za horyzont ludzkiego rozumu i świata uczuć. Wyglądała normalnie, zachowywała się zwyczajnie. Lubiła się uśmiechać, rozmawiać, żartować i rozmyślać o zabijaniu. Ostrze brzytwy, chirurgiczny lancet, Beretta 92FS, a może cienka, stalowa linka? Jak to zrobi? Zakradnie się nocą do samotnie stojącego domku, po cichu wejdzie do sypialni, podejdzie do łóżka, w którym przewraca się na drugi bok nieświadoma zagrożenia ofiara. Zatrzyma się tuż przy krawędzi posłania dotykając kolanami luźno zwisającej kołdry. Odsłonięte kotary w oknach wpuszczać będą delikatną poświatę księżyca. Myśliwy, zwierzyna i... Tak wyglądała sceneria z marzeń o pierwszym razie. W rzeczywistości, trzymała oburącz rękojeść siekiery rozłupującej w rozmiarze XXL, a dłonie drżały jej tylko chwilę. Wdychając ostro powietrze wzięła zamach i skupiona, zlana zimnym potem, z impetem wodospadu trafiła w głowę. Trzask pękającej czaszki wydał się głośny niczym grzmot. Zapamiętała, że krew w świetle księżyca nie wyglądała tak pięknie, jak o niej marzyła. Nic nie było tak cudowne, zabójczo bajeczne i wyrachowane. Morderstwo w piątym tygodniu podróży. Zwykła masakra w domku motelowym, za którą grozi kara, jednak ona wciąż pozostawała wolna. Nikt ją nie zatrzymał, nie skuł i nie prowadził na szafot. Udało się przetrwać i dlatego, musi zrobić to ponownie. Lepiej, doskonalej, z polotem, finezją i nieskończoną wyobraźnią. Zostanie artystką na krwawym szlaku zbrodni. Nikt i nic ją nie zatrzyma. Armia psychiatrów latami będzie debatować, dlaczego to robiła. Idioci i tchórze! Wysnują głupie teorie o chorej osobowości, trudnym dzieciństwie i mrocznych żądzach. A wystarczyłoby, aby weszli po cichu do mieszkania obcego człowieka i poczuli wszechświat, dotykając kolanami jego pościeli. 

Wsłuchując się w aranżację Karen Souza do piosenki "Do You Really Want to Hurt Me", nieznajoma intensywnie wypatrywała świecącego neonu, jak zbawienia dla zbłąkanego wędrowca. Po którymś kilometrze krętej drogi dostrzegła coś, co mogło być jasną reklamą miejsca noclegowego. Witamy w InCube. Śpij spokojnie - my czuwamy, głosił napis. To się okaże, bąknęła pod nosem, parkując przy ciągu domków, który pierwszy dumnie nosił miano RECEPCJA. 
Z satysfakcją przekręciła w stacyjce kluczyk do pozycji pionowej i sięgnęła po otwarty plecak, wcześniej niedbale rzucony na tylne siedzenie. Odruchowo sprawdziła jego zawartość - pudełko szczelnie otulone czarną folią, bezpiecznie leżało na spodzie. Zamknęła metalowy suwak i spojrzała przez przednią szybę swojego samochodu. Deszcz nie atakował już wściekle, pozostała tylko zwykła, odpychająca mżawka, zza której nieśmiało wyłaniał się neonowy szyld. Może mają idiotyczną nazwę i hasło reklamowe, może w łazience zabrakło ręczników, ale to są nieistotne szczegóły. Detale dodające uroku. Poczuła, że ten motel będzie idealnym numerem dwa na jej liście. 
Otworzyła drzwi Forda. Siedząc na fotelu kierowcy, zakładając skórzane rękawiczki i czapeczkę z daszkiem, głęboko wciągnęła w płuca zimne, ale orzeźwiające powietrze. Chyba trochę zbyt agresywnie i za szybko, bo wysiadając z samochodu krztusiła się i przeklinała swoje pomysły. 

Szklane drzwi do recepcji z wywieszoną wewnątrz tabliczką PCHAĆ same powiedziały, co ma zrobić dalej. W holu panowała przyjemna atmosfera. Dwa rzędy sufitowych lamp dawały ciepłą poświatę żółtego światła. Potężny zaś kontuar z drewna bukowego nadawał temu pomieszczeniu nieokreśloną formę ważności. Na ścianach kilka fotografii dziwnych, chyba baśniowych postaci, nie do końca tak przyjemnych, jakby mogło wydawać się ich autorowi. Prawdopodobnie reprodukcje obrazów naćpanych malarzy, pomyślała uśmiechając się ironicznie. 
- Dobry wieczór. Witamy w motelu InCube. Młoda dziewczyna, nie wyglądająca więcej niż na dwadzieścia lat wyszła z zaplecza, przyjmując wyuczoną postawę recepcjonistki. 
- Dobry wieczór, nie mam rezerwacji, tylko nadzieję, że wynajmę u was pokój.
- Na jak długo? Chcąc odpowiedzieć, przyjezdna spojrzała odruchowo na owalny zegar w kształcie oka, wiszący nad wejściem na zaplecze. Była 1.04. Tej nocy nie zostało już za wiele.
- Tylko na dzisiejszą noc. 
- Nie zostało już jej za wiele – wyrecytowała dziewczyna, jakby czytając w myślach. Proszę wypełnić formularz, a ja zaraz podam klucze. 
- Czy mogę prosić o szklankę wody? Trochę słabo się czuję - zagadnęła nieznajoma, znacząco pochrząkując. 
- Tak, zaraz przyniosę. Kierownik właśnie przywiózł kilka zgrzewek mineralnej, niegazowanej. 

Recepcjonistka ociężałym krokiem pomaszerowała na zaplecze. W tym czasie, jej rozmówczyni pochyliła się nad kontuarem koncentrując wzrok na otwartej księdze meldunkowej. Domek, w którym miała spędzić kilka najbliższych godzin był przedostatnim ze stojących w szeregu. Powoli prowadziła swoje Mondeo pod właściwy adres. Jadąc bez świateł, przyglądała się mijanym budynkom. Szczególnie interesowały ją te, które były zamieszkane. Drzwi numer 3, 9, 12, 18, 22, 29 i jej…31. Zaparkowała samochód tuż przed wejściem. Zabrawszy plecak i walizę podróżną, już bez zbędnych hałasów, sforsowała kluczem liche drzwi. W środku przywitała ją miła niespodzianka. Pokoik był mały, ale czysty z dużym, dwuosobowym łóżkiem nakrytym zielonkawo-złotą narzutą. Na niej dumnie spoczywały dwa białe, puszyste ręczniki, szlafrok złożony w kostkę i mydełko w papierowym opakowaniu z nazwą hotelu. Telewizor nie zachwycał wielkością, ale działał bez zarzutu. Sięgnęła po pilot wybierając program przyrodniczy na kanale National Geographic. Z ekranu spoglądał kameleon. Teraz należę do waszej rodziny – też zmieniam kolory wtapiając się w tło - powiedziała pochylając głowę w stronę odbiornika. No dobrze - dodała pieszczotliwie - to ty tutaj siedź i czuwaj, a ja idę pod prysznic. Jaszczurka, jakby w odpowiedzi, podniosła powoli i majestatycznie palce zrośnięte w rodzaj szczypiec - idź, ja tu będę mieć oko na wszystko. Kiedy kobieta zatrzasnęła drzwi łazienki, jak na komendę, zapaliły się małe, czerwone światła ukrytych w pokoju kamer.
-----------------------
Drodzy Czytelnicy, przed Wami jeszcze pięć fragmentów opowiadania, które będę publikować codziennie o godzinie 22.00. W ostatnim, piątkowym zatrzymam akcję w momencie zwrotnym, gdyż to, co stanie się dalej, napiszę w odpowiedzi na Wasze późniejsze propozycje. Do zobaczenia jutro.

The Writer`s Room

Photo The Writer`s Room by Ewa Dudkiewicz, USA (NY) 2014


 
Wierzę, że nic nie dzieje się przez przypadek, wiesz? We wszystkim zawarty jest tajemny zamysł, którego nie pojmujemy. Wszystko stanowi część czegoś, czego nie możemy pojąć, ale co nami włada.
Carlos Ruiz Zafon (z książki Cień wiatru)

Siedziałam w fotelu przy oknie w pokoju hotelowym na Manhattanie. Na kolanach lśniła biała w szarą kratkę, niezapisana kartka papieru.  Była pusta i obrzydliwa. Niczego więcej wtedy nie pragnęłam, jak zapisać ją setkami słów, okaleczyć swobodnymi myślami, wyryć litery, które układały się w mojej głowie. Wydawało się to proste, łatwe i nieskomplikowane. Banalny mechanizm przelewania podszeptów duszy na celulozowy zwitek. Nic bardziej mylnego. Trwałam w tej próżni uparcie przez długie minuty, za oknem nadciągnął zmierzch, a kartka wciąż pozostawała nietknięta. 
Kiedy zaczynałam przygodę z pisaniem, akcje pierwszych, ekspresyjnych fantazji osadzałam w Nowym Jorku, studiując wcześniej nazwy ulic, alei i przyglądając się zdjęciom niewiarygodnie wysokich budynków i drobnych, ludzkich postaci w nieprzerwanym potoku tłumu. Ten świat był tak odległy w rzeczywistości, a zarazem tak bliski mojej wyobraźni, że mogłam dawać upust tkając wątki i osnowy wedle najdziwniejszych upodobań... a później los pokierował mnie za ocean, a ja nie potrafiłam napisać ani jednego słowa... obudziła się we mnie czarna melancholia i ognista wściekłość!
Wtedy nie wiedziałam, że musi upłynąć jeszcze kilka miesięcy od powrotu do Polski, abym założyła bloga i powróciła do normalnego rytmu tworzenia. Od tamtej pory mój "pokój pisarza" jest wszędzie, gdzie ja jestem i chociaż zdarzają się chwile, gdzie znów podejrzliwie spoglądam na białą kartkę, to nie oddaję się rozpaczliwemu gniewowi, tylko się do niej uśmiecham...



The World of beautiful Horror

Photo The World of beautiful Horror by Ewa Dudkiewicz, Germany (Bad Pyrmont) 2015
Czy może istnieć Świat pięknego horroru? Bajecznej grozy, która przyciąga zabłąkanego wędrowca by pożreć go w chwili przeżywania magicznego widoku? Zobaczmy...

Jego życie było podróżą. Mijające dni uciekały niczym obrazy domów, ogrodów i ludzi oglądanych zza okna pędzącego pociągu. Gruba szyba chroniła go przed burzami, spiekotą i trzeszczącym mrozem. Czasami, zmęczony bezczynnością podpatrywacza, szukał szczelin w konstrukcji maszyny łapiąc łapczywie przeciskające się ulotne drobiny powietrza. Potajemnie, wstydząc się swojej słabości, smakował tego, co przynosił wiatr, po czym bezszelestnie wracał na swoje miejsce w przedziale dla wybranych.

Tego dnia chmury przyniosły deszcz. Wcześnie rano niebo przybrało barwę granatowego aksamitu i zaczęło wylewać z siebie hektolitry wody. Lokomotywa dzielnie przecinała niekończącą się ścianę nawałnicy nie zwalniając i ani na chwilę nie pozwalając sobie na najmniejszy przejaw słabości. Jej brawura rozgniewała Matkę Naturę i ta postanowiła ukarać nieposłuszną konstrukcję na elektrycznej smyczy, ciskając w nią błyskawicami, a grzmotami ogłaszając, że zbliża się ostateczny pogrom.

Podróżnik odłożył gazetę na wolne miejsce obok i powoli odwrócił głowę w stronę okna obolałego od chłoszczących go strug deszczu. Podniósł prawą rękę i upewniwszy się, że nikt nie patrzy, dotknął zimnej szyby rozgrzanymi czubkami palców. Poczuł dreszcz, który zawładnął jego ciałem. Zamknął oczy delektując się chwilą. Słyszał tylko rytmiczny stukot jadącego pociągu i deszczu uderzającego o szyby. Z rozmysłem wziął głęboki wdech powietrza zatrzymując go w sobie i wtedy to się stało.

Pękło niebo nad sunącą po torach lokomotywą ciągnącą wagony pełne wędrowców - podglądaczy. Na torach wyrosły przeszkody z połamanych drzew, rzucanych niczym truchła przed najeżdżający pociąg. Maszynista zaczął hamować, a wszystko wewnątrz straciło kontrolę i przyczepność. Pisk unieruchomionych, metalowych kół zagłuszał ludzkie krzyki, odgłosy spadających walizek i brzęk tłuczonego szkła i talerzy dochodzący z wagonu jadalnego. Pociąg w końcu stanął, ale nic już nie było takie samo.

Podróżnik ocknął się pod pierzyną z ubrań i szkła. Leżał z twarzą skierowaną ku podłodze. Policzkiem dotykał mokrej od wody i krwi wykładziny, której zapach odpychał go i motywował, by się podnieść. Czuł ból w klatce piersiowej, coś ściskało go i nie chciało puścić. Paniczny lęk czy zawał serca? A może jedno i drugie? Niespiesznie poruszył palcami rąk i podpierając się nad przedramionach uklęknął. Ból nie mijał, a nawet rozlewał się po całym ciele. Ukrył twarz w poranionych dłoniach próbując wyrównać oddech. Poczuł zawrót głowy. Jeden, drugi, trzeci. Jest dobrze, uspokój się - powtarzał na głos niczym mantrę, ale nie docierał do niego żaden głos, tylko metaliczny, natarczywy dźwięk, pisk przechodzący w szum. Odciągnął ręce od twarzy i opierając się na fotelu, pomimo dygotu nóg i obawy, że nie udźwigną ciężaru jego ciała, zacisnął zęby mozolnie podnosząc się z klęczek. Wstał, ale nie chciał oglądać tego, co dzieje się w środku. Szyba, która chroniła go przed światem rozprysła się na milion kawałków, czuł te, które wbiły się w jego skórę. Teraz sam stał się oknem na świat i zapragnął doświadczyć wszystkiego, co jest i żyje po drugiej stronie. Wyjrzał na zewnątrz i ujrzał bajkową scenerię, która szeptała chodź do nas... chodź do nas... chodź szybko... Oszołomiony widokiem, nie bacząc na wystające kawałki szkła i metalu przedzierał się do drzwi brodząc w tłumie panikujących pasażerów. Kogoś popchnął, ktoś na niego krzyknął, przez chwilę zachwiał się musząc szybko ratować się przed upadkiem, ale w końcu dotarł do wyjścia i nie patrząc za siebie, wyskoczył z wagonu.

Pociąg stał na moście. Most był solidny i potężny, pod nim zaś płynęła woda obmywając stalową konstrukcję. Woda była zimna i niespokojna. Delikatnie falowała przy brzegu. Brzeg był gdzieniegdzie porośnięty roślinnością, w innych miejscach zaś obłożony głazami. Nad głazami dumnie prężył się mostek łączący parkową alejkę z białą altaną. Altana pięknie prezentowała się na tle smukłych drzew, za którymi unoszące się mgły wymalowały baśniowy krajobraz. Nadlatujący ptak trzepotem swych skrzydeł wybudził podróżnika ze snu... o Świecie pięknego horroru...

Podróżnik rozejrzał się dookoła. Jechał w pociągu, który mknął przed siebie w ścianie deszczu. Uśmiechnął się do swojego odbicia w oknie, bo zrozumiał, że zasnął ukołysany rytmicznym stukotem i czytaniem nudnawego artykułu w gazecie leżącej teraz na jego kolanach. Odprężony i spokojny, zapragnął dotknąć zimnej szyby rozgrzanymi czubkami palców...





---------------------
Zdjęcie nie było obrabiane w programie Photoshop.
I didn`t use Photoshop.

AT FIRST, IT`S JUST A BLUR

Photo AT FIRST, IT`S JUST A BLUR by Ewa Dudkiewicz, Poland 2016
Na początku wszystko jest zamglone, jednak im uważniej się przyjrzeć, tym można dostrzec więcej detali i drobinek rzeczywistości. 
Zdjęcie wykonałam w zimny, wczesny wrześniowy poranek w miejscowości Celiny w województwie świętokrzyskim. Było wietrznie, wilgotno i nieprzyjemnie, jednak potrzeba uchwycenia wstającego dnia zmusiła mnie do opuszczenia pokoju i wyjścia z aparatem na otwartą przestrzeń. My, mieszczuchy stłoczone w labiryncie betonowych domów i ulic marzymy o bezkresnych polach, po których moglibyśmy bezwstydnie spacerować, wylegiwać się na miękkich, zielonych trawach i głaskać chropowate w dotyku kłosy zbóż. Patrzelibyśmy na lazurowe niebo udekorowane pierzastymi chmurami, a ciepło złotych promieni słońca, dzieliłoby się z nami swoją nieskończoną energią.

Rzeczywistość jest jednak zgoła odmienna. Bez względu ile warstw odzieży uda się nam założyć na ciało targane porannymi dreszczami, i tak nie unikniemy nieprzyjemnego uczucia chłodu. Co więcej, z każdą kolejną minutą będzie tylko gorzej, więc nie traćmy czasu na mrzonki i lepiej szybko przekroczmy próg miejsca noclegowego, by wyruszyć ku wyzwaniom ujęć plenerowych o brzasku. Jesteśmy więc pierwsi na środku pola, a dookoła nas tylko czarna ziemia przerzedzona bruzdami - śladami eksploracji ludzi i maszyn. Idziemy przed siebie ścieżką wyglądającą niczym przedziałek na głowie kruczowłosego diabła, a podeszwy stają się coraz cięższe od przylepiającej się gliny i błota.
A słońce jeszcze nie wstało... A może i nawet zbudziło się i pragnie rozświetlić ziemię, jednak ciemne, ciężkie chmury skutecznie zamykają świat w objęciach ponurej i brudnej szarości, którą rejestrujemy w kolejnych kadrach. Opadająca mgła potęguje nastrój cichej wrogości natury, a jedynymi wyraźnymi elementami stają się słupy elektryczne. Dwunogie, betonowe konstrukcje połączone iskrzącym się drutem dominują nad roślinnością, człowiekiem i zwierzętami. Wtedy dostrzegamy w oddali niewyraźne sylwetki koni zajętych zaspokajaniem uczucia głodu. Na ten moment czekaliśmy, to dla niego przerwaliśmy sen i porzuciliśmy wygodne łóżko. Dla tego ujęcia stoimy w polu jak strachy na wróble, ni to odstraszając, ni śmiesząc miejscowych.

ARIEL DRUKARZ /Horror story/

W życiu każdego pisarza przychodzi dzień, którego już nigdy nie zapomni. W mojej pamięci zakorzeni się 1.października, bajeczna sobota, kiedy mogłam osobiście poznać Grahama Mastertona - brytyjskiego mistrza  horroru. Fascynuje mnie na równi z takimi autorami, jak Clive Barker i Patrick Redmond. W ukłonie dla Mistrzów i z szyderczym uśmiechem dla Czytelników, przedstawiam Ariela Dukarza - bohatera krótkiej historii z dreszczykiem... mojego autorstwa.

Ostrzegam przed lekturą Czytelników o wyostrzonych zmysłach i wrażliwych żołądkach :)

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------



ARIEL  DRUKARZ
 

Jego ojciec był stolarzem. Dziadek z dumą prowadził swój tartak. Kuzyn, niedoszły artysta, rzeźbił, ozdabiając barokowymi wygibasami szafy, stoły i krzesła. Ariel Drukarz gardził nimi. Zbrudzeni, pełni wiórów i drzazg zabierali jego tlen, pokarm i życie. Zawsze wiedział, że astmę i alergię wmówili mu w dzieciństwie, żeby nie zadawał trudnych pytań. Nie drążył. Nie szukał prawdy. Nigdy więcej nie wchodził do lasu.


Poniedziałek.
W milczeniu stał przed drzwiami obitymi wzmocnioną blachą. Uspokajał krótkie, spazmatyczne ruchy klatki piersiowej. Wyrównywał oddech, gładząc metalową i zimną klamkę do "spiżarni ciszy". Zacisnął na gałce palce przypominające wiotkie i owłosione odnóża i wykonał powolny ruch w prawo. Za chwilę osiągnie zenit ukojenia, nirwanę dla przerażonych trzewi. Klik, klik, klik.

Drzwi pchnął mocno, jak zawsze stanowczo, ale nigdy na oścież. Dziesięć centymetrów, piętnaście, tylko tyle, by mógł przecisnąć twardą skorupę ciała i szybko je zatrzasnąć. Jeden krok i był na zewnątrz. Odruchowo rozejrzał się wokół. Krople deszczu chłodziły jego rozgrzaną postać. Spadały na białe larwy, spokojnie po nim pełzające, tak, że czuł ich lepkość i lekkie łaskotanie. Jego dzieci, pokarm dla duszy. Przeczesał ręką włosy, wydobywając kilkanaście sztuk. Przyglądał się ich małym, brunatno-żółtawym główkom, po czym wsypał sobie całą zawartość do ust. Delektował się każdym ugryzieniem, zgrzytnięciem i rozpryskiem wnętrzności między zębami. Ich energia zmieszała się z jego śliną, drażniła przełyk i spływała do żołądka, a tam, w kąpieli kwasów pływały setki rozkładających się ciał. Nic więcej nie mógł już zrobić. Pełen świeżej energii stał, przyglądając się swojemu największemu żywicielowi - R ozrośniętej, potężnej esencji zła, która wzięła w posiadanie olbrzymi głaz i oplotła wbijającymi się w ziemię korzeniami. Niczym zdechły pająk gigant, leżący na plecach i bluźnierczo prezentujący swój odwłok.

"Drzewo wspomnień" sięgało siedmiu metrów, a będzie jeszcze wyższe. Ariel go nie zapraszał, po prostu, kiedy wrócił po latach do swojego rodzinnego domu, już tam na niego czekało. Bezczelnie wyrosło na placu za garażem, gdzie kiedyś Ariel, jeszcze jako człowiecze dziecko, grywał z kolegami w piłkę. Lubił też gonić ich i uciekać przed nimi. On z plastikowym pistoletem, później oni z prawdziwymi nożami i łańcuchami, wreszcie, latem 73 dopadli go po raz ostatni. Polali terpentyną jego rudawe włosy. Najbardziej agresywny, nazywany Korzeniem, sycząc "ty szkodniku" wyciągnął pudełko zapałek, by popisywać się przed kolegami, którzy chichocząc, utworzyli ciasny krąg. Ariela od napastnika dzielił niecały metr. Chłopiec wiedział, że znalazł się w potrzasku, a woń terpentyny mdliła go i odurzała. Jedna ze strużek spłynęła do kącika ust i zmieszała się z krwią, kiedy nieświadomy bólu przygryzł wargi. W zwolnionym tempie obserwował, jak Korzeń palcem wypchnął pudełeczko z opakowania, wybrał zapałkę z czerwoną główką siarki, wziął zamach i potarł o draskę. Zapłon nastąpił natychmiast. Korzeń wyszczerzył zęby gdy drewniany patyczek pogrążył się w ogniu i wtem nastąpił grzmot. Drugi, trzeci. Oprawca zamarł w bezruchu. Płomień dotknął jego palca i zgasł. Z nieba lunęła ściana deszczu, Ariel był zbawiony, oczyszczony, silny i zdeterminowany przeżyć. Wtedy, po raz pierwszy doświadczył w sobie mocy miliona chrząszczy, miliarda drukarzy. Jego ciało błyskawicznie zaczęło się przeobrażać, pancerz, czułki, odnóża, skrzydła i najważniejsze - ostre żuwaczki. Został Królem Korników i zapragnął dokonać swojego pierwszego, dziewiczego wgryzu, w drzewo, w smaczne łyko. 
Korzeń krzyczał tak głośno, że zamilkły okoliczne ptaki. A potem nastąpiła cisza wszystkiego. Kiedy odrywali Ariela od ciała leżącego we krwi i odchodach napastnika, wciąż kciuk i środkowy palec prawej ręki miał wciśnięte w oczodoły, a zęby, zanurzone w trzewiach Korzenia. Ucztował, a później zasnął. Czekał cierpliwie dziesięć lat zamknięty w laboratorium medycznym setki kilometrów dalej, a kiedy uciekł, lasy i zagajniki stały się jego domem. Drzewa niechętnie przyjęły szkodnika, jednak były bezradne, gdy przywierał do nich szykując się do ataku.

Dzisiaj powrócił jak syn marnotrawny na łono rodziny, Król Korników. A w drzewie wspomnień, tym cholernym świerku, który wyrósł na głazie, miejscu jego przeobrażenia, czekał cały ród takich, jak on. Czas więc na ostateczne zespolenie. Niezgrabnie odwrócił się i podniósł siekierę, opartą o ścianę budynku po prawej stronie od drzwi, przez chwilę ważył jej ciężar, przytrzymując z czułością, niczym dziecko do chrztu. Siekiera rozłupująca w rozmiarze XXL. Wpierw wypróbuje ją na swoim wrogu. Z uśmiechem zastygłym na twarzy bez wyrazu, podszedł do świerka, wziął zamach i uderzył. Trafiał w korzenie, a potem w pień i koronę drzewa, ciął ostrzem i gryzł zębami.

Kiedy skończył, okaleczony świerk stał samotnie płacząc żywicą wokół połamanych gałęzi tworzących scenerię pobojowiska. Dzień przeszedł już w noc, jasny księżyc podświetlał Arielowi drogę, a głosy chrząszczy podszeptywały kierunek. Do lasu, do lasu, do lasu...


Sobota.
Miłośnicy nocnych eskapad umówili się o północy na parkingu centrum handlowego i chociaż była ich tylko piątka, postanowili pojechać dwoma autami terenowymi. Jeden załadowali sprzętem survivalowym, nożami, saperkami, noktowizorami i innymi gadżetami, których ceny miały gwarantować jakość z najwyższej półki. Co prawda, rzadko z nich korzystali, jednak zawsze mogli dumnie prezentować zazdrosnym kolegom z pracy.

"Las obłąkanych" od miesięcy stanowił dla nich wyzwanie. Z pozoru przyjazny, niezbyt gęsty i zarośnięty głównie iglakami, które upodobał sobie pospolity kornik drukarz. Przez przypadek znaleźli w internecie coś jeszcze, historię z lat osiemdziesiątych o tajemniczych zaginięciach grzybiarzy. Niektóre z ciał, a właściwie części szkieletów podobno wciąż można było odnaleźć. Założyli się z kolegami, że i oni coś przyniosą - trofeum zdobyczne, a dla większych emocji, będą szukać nocami. Ta, miała być pierwsza.


Piątek, tydzień później.
Zbrodnia! Zbrodnia! Zbrodnia! krzyczały nagłówki lokalnych gazet, uzupełnione o wątpliwej jakości zdjęcia zmasakrowanych ciał na tle drzew. Kiedy dziennikarze prześcigali się w snuciu  fantastycznych teorii, pracownicy instytutu medycyny sądowej załamywali ręce. Wszystkie ciała miały w brzuchach wygryzione idealnie okrągłe otwory, zaś pod korą mózgową tych nieszczęśników odkryto komory godowe kornika drukarza. Patolodzy bezradnie przyglądali się tłustym larwom, dziesięć razy większym, niż normalne, które żerowały drążąc korytarze w mięśniach i trzewiach zmarłych ludzi. Wszyscy zadawali sobie tylko jedno pytanie, co mogło ich zabić i czym jest ten stwór, który składa krwiożercze jaja w człowieku? I czy to koniec, czy dopiero początek inwazji szkodnika?

Photo "A throne of King of Woodworms" by Ewa Dudkiewicz, Poland (Celiny), 2016
Fotografia pt. Tron Króla Korników



THE CITY OF GOLDEN RATS

Photo The Golden Rat by Ewa Dudkiewicz (Hameln, Germany 2016)
Dawno, dawno temu miasto Hameln opanowała plaga szczurów... Gryzonie zawzięcie plądrowały spiżarnie bogate w sery, mięsiwo i wszelakie inne frykasy. Gdzie spojrzeć, migały w oczach przerażonych mieszczan szczurze mordki i ogonki... Cóż począć mamy, krzyczeli. Pomocy! Wołajcie Szczurołapa!
Nim się obejrzeli, pojawił się dziwnie odziany człowieczek z fletem w dłoni. Szybko dobili targu. Miał otrzymać sowitą zapłatę za pozbycie się małych natrętów. Jak przyrzekł tak uczynił, a zrobił to w sposób przedziwny. Zaczął wygrywać melodie na swej piszczałce i szczury, niczym zaczarowane powychodziły z ukryć i czeluści. Szczurołap zaś, spokojnym krokiem powędrował ku pobliskiej rzece Wezerze, by przejść na drugi brzeg. Gryzonie, otumanione dźwiękami podążyły za nim topiąc się w wartkim nurcie na oczach uszczęśliwionych mieszczan.

I w tym momencie, można by zakończyć, ale właściwie, to akcja dopiero się zaczyna.
Kiedy przyszło do zapłaty, Szczurołap zamiast ciężkiej sakiewki, nasłuchał się wykrętów, że tak właściwie to nic nie zrobił, pogwizdał sobie tylko i nic mu się nie należy. Na te słowa zapałał srogą wściekłością i zapowiedział zemstę... najstraszliwszą, jaką widział świat...
Powrócił którejś nocy i pod osłoną ciemności... ale to już doczytajcie sami :)

Kto lubi baśnie i legendy z dreszczykiem, tego Grajek z Hameln (oryg. Der Rattenfänger von Hameln) autorstwa braci Grimm, nie zawiedzie. Szczególnie, że kryje się w niej podobno prawdziwa historia z XIII lub XIV wieku.

Na dowód, że miasto po dziś pamięta o swej przeszłości, znajdziecie w Hameln szczury różnej maści i treści - figurki, posągi, maskotki, a nawet zrobione z chleba do jedzenia. Ta urocza miejscowość w Niemczech przyciąga rzesze turystów, a widok złotego szczura górującego na moście nad Wezerą nie dziwi nikogo.





SOUVENIR

Wakacje powoli dobijają do brzegu. Za kilkanaście dni, życie znów powróci do miarowego rytmu codzienności...
Pozostaną wspomnienia. Będziemy wzdychać do promieni słońca, leniwego grzebania palcem w piasku i grzesznego "nicnierobienia". Dotykając w zamyśleniu przywiezionych pamiątek, poczujemy w garści trofea zdobytych pagórków, leśnych duktów i zakamarków ulic.

Właściwie, to odczucie spełnienia jest bliższe tym, którym udało się oderwać od rzeczywistości i wyruszyć w imię przygody, relaksu i wolności. A pozostała część ludzi, albo zrobi to niebawem, albo kiedyś, na horyzoncie przyszłości. No i mamy jeszcze trzecią grupę, niezbyt liczną, aczkolwiek równie urokliwą. Ta mi jest najbliższa. Nazywam ich "nakręceni non-stop" ( i nie mam na myśli zabawek czy zombi pod wpływem hardych dopieszczaczy mózgu).
Urodzeni, by podróżować. Zmieniać, przypływać, odjeżdżać, przybiegać, dotykać, zwiedzać, odkrywać... być w ciągłym ruchu. A kiedy życie przykręca ich do jednego miejsca na trochę dłużej, uciekają w wyobraźnię, a tam znów mogą zmieniać, przypływać, odjeżdżać, przybiegać, dotykać, zwiedzać, odkrywać...

...a później, oczami fantazji głaszczą swoje pamiątki...
Photo SOUVENIR by Ewa Dudkiewicz, Poland 2016



ZAPISKI Z PODRÓŻY (wersja e-book dostępna za pośrednictwem strony LIDERZY PAFW)

Program Liderzy Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności realizowany przez Fundację Szkoła Liderów zamieścił na swojej stronie poniższy tekst, którym pragnę się z Wami podzielić:

Zapiski z podróży - reportaż o Polsce Artystów Zmian Społecznych
Zapiski z podróży - reportaż Ewy Dudkiewicz z VIII edycji o absolwentach i absolwentkach Programu, którzy w ostatnich latach uczestniczyli w wizytach studyjnych w USA w ramach International Visitor Leadership Program.

Zapiski z podróży - reportaż o Polsce Artystów Zmian Społecznych. Relacja ze spotkań z dziesięcioma liderkami i liderami Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, którzy za oceanem poszukiwali inspiracji i pomysłów, by móc je realizować w swoich lokalnych społecznościach. To opowieść o ich marzeniach i wdrażaniu "amerykańskiego snu" w "polskie realia". Relacja ze spotkań z dziesięcioma liderkami i liderami Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, którzy za oceanem poszukiwali inspiracji i pomysłów, by móc je realizować w swoich lokalnych społecznościach. To opowieść o ich marzeniach i wdrażaniu "amerykańskiego snu" w "polskie realia".
Reportażowi, który można przeczytać klikając na:  http://liderzy.pl/download.php?id=105  towarzyszy wystawa objazdowa. Zachęcamy do śledzenia jej losów i organizowania wokół niej przedsięwzięć w Waszych miejscowościach.

ARTYŚCI ZMIANY SPOŁECZNEJ - ZAPISKI Z PODRÓŻY

To już dzisiaj.
Trzy miesiące od wyprawy po Polsce Artystów Zmian Społecznych publikuję reportaż literacko-podróżniczy "Zapiski z podróży" w wersji elektronicznej. W najbliższą sobotę, 18.czerwca, ujrzy światło dzienne jego wersja książkowa.

TEKST DO POBRANIA:
KLIKNIJ TUTAJ

Jednocześnie, podczas najbliższego Zlotu organizowanego przez Szkołę Liderów w Lesznie zostanie zorganizowany wernisaż wystawy fotograficznej Artyści Zmian Społecznych.

Co więcej, w ramach warsztatów Liderzy-Liderom będę opowiadać o kulisach powstania "Zapisków z podróży", perypetiach, spostrzeżeniach i pomysłach na przyszłość... bo ta przygoda nie ma końca :)

Notes from the trip - publication by Ewa Dudkiewicz, 2016

2nd Silesian Photography Festival and short history of my photo

W dniach 28. i 29 maja odbędzie się w Chorzowie Śląski Festiwal Fotografii, który promuje zdjęcie mojego autorstwa. Wykonałam je podczas ubiegłorocznej edycji na terenie chorzowskiej Elektrowni i nawet nie przypuszczałam, że będę je kiedyś oglądać na ulicach miasta. Super uczucie, czego i Wam życzę.

Poniżej plakat umieszczony w gablocie na przystanku tramwajowym na chorzowskim rynku.
TRAM STOP POSTER, photo by Ewa Dudkiewicz, Chorzów 2016
Historia zdjęcia, które dzisiaj stanowi tło afiszu reklamującego Śląski Festiwal Fotografii może i jest banalna, jednak pokazuje, jak wszystko w naszym życiu ma swój sens i czas.

To był maj 2015 roku, kiedy wzięłam udział w pierwszej odsłonie tego wydarzenia.  Wyposażona jeszcze w amatorskiego Nikona 3100 i pełna entuzjazmu, trafiłam - przypadkowo - do grupy Arka Goli, wybitnego śląskiego dokumentalisty. Przemierzaliśmy - my fotograficzni zapaleńcy, i On - profesjonalista, ulice Starego Chorzowa wychwytując obiektywami decydujące momenty pulsu miasta. Na zakończenie, dostaliśmy szansę na sesję zdjęciową na terenie Elektrowni. Możliwość swobodnego poruszania się pomiędzy urządzeniami, rurami, śrubami i wszelkim industrialnym asortymentem, dodawała polotu naszej fantazji. Kiedy zaś wyszliśmy na dach, prześcigaliśmy się w koncepcjach i dziwacznych pozach.
Dla pana Janusza, pracownika Elektrowni, a naszego "opiekuna" musieliśmy wyglądać co najmniej nierozważnie. Z pewnością zastanawiał się, co w tych metalowych konstrukcjach tak twórczo nas podnieca. Towarzyszył nam przez prawie cały czas. Spokojnie i rozważnie rozglądał się za nami, czy, niczym rozbiegane stadko, nie potkniemy się na stromych schodach lub wciśniemy pomiędzy wąską przestrzeń z napisem "Uwaga niebezpieczeństwo".  Jakże musiał odetchnąć, gdy na dachu padła komenda, schodzimy!
Weszłam do środka i ja. Do przeszklonej kopuły, gdzie schodami można było powrócić do wnętrza zakładu. Pan Janusz, jak przystało na kapitana tego energetycznego okrętu, czekał, aż wszyscy opuszczą dach. Zza szyby, stojąc bezpiecznie w przeźroczystym akwarium, uwieczniłam tę chwilę.

The GUARDIAN, photo by Ewa Dudkiewicz, Chorzów Power Station, 2015
Tydzień później, jako jedna z wielu, wysłałam do organizatora, czyli do Urzędu Miasta kilka zdjęć.  Nie czekałam na potwierdzenie, bo już pakowałam się do pierwszej podróży z cyklu Poland in Noir.
Tak minął rok.
Czas olbrzymich zmian, nowych wyzwań i powrotu do korzeni. Dzięki stypendium Ministra Kultury,  a później współpracy z Polsko-Amerykańską Fundacją Wolności mogę znowu pisać, podróżować i fotografować.
Miesiąc temu późnym popołudniem odebrałam telefon. Usłyszałam pytanie, czy zgodzę się na wykorzystanie mojego zdjęcia do promowania drugiego Śląskiego Festiwalu Fotografii. Chwila refleksji. To było kilkadziesiąt tysięcy ujęć temu! Ale pamiętam... i na szczęście zachowałam je na dysku...
bo wszystko ma w życiu swój sens i czas.

Wszystko o wydarzeniu:
http://festiwal.chorzow.eu/